Miłość aż do śmierci

Był jedynym bogiem, w którego wierzyła
Jedyną wartością, jaką posiadała
Jedynym powodem, dla którego żyła
Jedynym mężczyzną, którego kochała

Choć piętnaście wiosen przeżyła dopiero,
Dojrzałość jej uczuć była niewątpliwa.
Darzyła go troską i miłością szczerą
I tylko z nim będąc czuła się szczęśliwa.

Burzyła się stale cała okolica –
Wszak lat aż dwadzieścia tych dwoje dzieliło.
Dla wszystkich to była zbyt wielka różnica,
Lecz dla niej uczucie najważniejsze było.

Spotkali się kiedyś nocą nad zalewem.
Gwiazdy swe oblicza w wodzie odbijały.
Rzekł do niej: „Cudownie być z tobą, lecz nie wiem,
Czy ma sens i przyszłość ten związek wspaniały.

Nie chcę być w relacjach rodzinnych przeszkodą,
Poza tym obawa wielka mnie nurtuje…
Boję się z dziweczyną piękną być i młodą,
Która za lat kilka ze mnie zrezygnuje.”

Dotknięta słowami, które wypowiedział,
Spytała: „Ty wątpiosz w szczerość mej miłości?”
Przez niedługą chwilę co odrzec nie wiedział.
„Nie wątpię w twą miłość. Chcę tylko pewności,

Że gdy mnie dopadną zmarszczki, włosy siwe,
I już żadna z kobiet na mnie nie popatrzy,
Ty jako kobieta młoda będziesz przy mnie.
Nie odejdziesz z nikim młodszym i bogatszym.”

Patrząc w jego oczy, widząc w nich nadzieję,
Mimo drżenia głosu rzekła z przekonaniem:
„Jeżeli faktycznie jakiś Bóg istnieje,
To niech mnie uśmierci, jeśli teraz kłamię.

Nie wiem, czy twa dusza z moją jest pokrewną,
Czy zdołam rodzinę do ciebie zachęcić,
Lecz jedyną rzeczą, którą wiem na pewno
Jest to, że cię kocham. I będę do śmierci.”

Jej słowa wygnały z serca wątpliwości
I niczym się stała ich wieku różnica.
Objął ją najczulej i z całej miłości
Pocałował w bladych promieniach księżyca.

Czas mknął. Małżeństwa co rusz się rozpadały.
Na pół się dzieliła cała okolica.
A oni wciąż tkwili w związku doskonałym.
I nikt już nie mówił: „Zbyt wielka różnica!”

Myślała, że szczęście jej wiecznie trwać będzie
W harmonii od jednej do drugiej rocznicy.
Lecz los ją przekonał, w jakim tkwiła błędzie –
Mąż miał zawał serca i zmarł na ulicy.

Młodych kawalerów, wdowców, rozwodników
Męża śmierć jak magnes do niej przyciągała.
Lecz ona zbywała wszystkich zalotników.
Nikogo prócz niego kochać nie umiała.

Płakała codziennie wieczorem i rano
Uwięziona w klatce nieśmiertlenych wspomnień.
„Dlaczego mnie tutaj zostawiłeś samą?
Dlaczego odszedłeś? Błagam, powróć do mnie!”

Jednak on nie odszedł. Codzień ją nachodził.
Szeptał do niej, tulił zawsze, gdy płakała.
Kiedy wychodziła, wzrokiem za nią wodził.
Głaskał ją po włosach, kiedy zasypiała.

Ona nie wierzyła w zaświatów istanienie.
Pewnej nocy wziwszy ostry nóż do ręki
Jednym prostym ruchem, jednym zamachnieniem
Położyła kres swej straszliwej udręki.

Był jedynym bogiem, w którego wierzyła
Jedyną wartością, jaką posiadała
Jedynym powodem, dla którego żyła
Jedynym mężczyzną, którego kochała

Nazajutrz jak codzień przybył jej doglądać.
Leżała na łóżku w pościeli skrwawionej.
Nie umiał jej pomóc. Mógł tylko oglądać
Swoją ukochaną na wpół żywą żonę.

Nie chciał, by umarła, ale jednocześnie
Cieszył się, że wreszcie nieba krajobrazem
Z nią się będzie szczycił. Piękniejszym niż we śnie.
Cieszył się, że wreszcie znowu będą razem.

Wróciwszy do nieba, co chwilę czuł pewność
Że to ona wchodzi, gdy się otworzyła
Wielka brama niebios. Czekał całą wieczność,
Ale ona nigdy jej nie przekroczyła.