Bajka o szkole

Nie tak dawno, dosyć blisko

Odwiedzał stresu siedlisko

Uczeń, trza odwiedzić zgoła

Budynek co się zwie szkoła

.

Biedak cierpiał tam katusze

Łańcuch krępował mu duszę

Szkolna ławka – toć to ogień

Kiedy belfer stawiał stopień

.

Jeszcze trafi się ta matma…

To dla uczniów wiedza bratnia?

Tylko czemu bez gadania

muszą liczyć te zadania?

.

A tu polski, a tu chemia

I pracuje bez wytchnienia

Ale co to? O! Dwa w-f-y

I znów nosem znaczy krechy

.

I tak mu zachodzi w głowie:

– Co też ja to tutaj robię?

Za cóż są te straszne kary?

Lepiej pójdę na wagary

.

I już myśli są daleko

Już wolności przed nim wieko

Lecz niestety, Pan Dyrektor

Już wprowadził większy rygor

.

A gdy już ma być matura…

Toć nauka to nie bzdura!

Trzeba przetrwać w tym cierpieniu

Toć to nie chcesz mieć jej w sierpniu

.

I już wiesz do popołudnia

Żeś się dostał na te studia

Teraz wszyscy będą zgodni

„Matura” co kilka tygodni

.

I tu morał się nie zgubi

I go każdy pewnie zna:

Jak się nie ma co się lubi

to się lubi co się ma