Opowiem wam dzisiaj bajkę
Jak w słynnym lesie Żacholec
Rozbójnik imieniem Rumcajs
Oddał śmierdzący stolec
A sprawa to była nieprosta
Bo trawa tam rosła ostra
Mech nadto porastał w trawie
Sięgając do pasa prawie
Las był dla zwierząt rajem
Tak jak w większości bajek
I tak jak na bajkę przystało
Burzliwe życie w nim trwało
Jak co dzień rozbójnik z rana
Gdy Hanka jeszcze zaspana
Tuliła się do podusi
Rzekł głośno że wyjść musi
Nie śpiesz się proszę zbóju
Nigdzie się przecież nie spóźnisz
Zjesz sobie ze mną śniadanko
W domku spokojnie wypróżnisz
Fasolki wczoraj pojadłeś
Gazy cię w nocy męczyły
Ja bym na twoim miejscu
Nigdzie nie wyszła mój miły
Lecz Rumcajs był zbój uparty
I chociaż czuł się niezdrowo
Krzyknął do Hanki, to żarty
Chcę tylko piardnąć zdrowo
Pomyślał, oj niebezpiecznie
Lęk dziwny czuję w duszy
Muszę gdzieś pójść koniecznie
I w las Żacholec wyruszył
Bór mu zaszumiał nad głową
A ptactwo trele śpiewało
Szedł Rumcajs piardnąć zdrowo
Zdecydowanie i śmiało
I nagle coś go zdusiło
W dołku zakłuło, tymczasem
Coś zapachniało niemiło
Aż w złości tupnął obcasem
Gdy znalazł się przy źródełku
Poczuł okrutne pragnienie
I nachyliwszy się piardnął
Aż upadł jak długi na ziemię
A któż to zaczaił się na mnie
Znienacka podstępem zgoła ?
Zerwał się zbój i patrzy…
Nikogo nie ma dokoła
Napił się tedy wody
Poprawił kapelusz i brodę
I ruszył znów w bór Żaholec
Lekko podszyty smrodem
Szedł popiardując sobie
Puszczając bonie i bączki
Aż doszedł pod stare dęby
Blisko zajęczej łączki
Mruknął sobie, odpocznę
Tak tu jest miło na łączce
I zanim się jeszcze schylił
Stanął na baczność w gorączce
Czuł jak mu brzuch się wzdyma
Spojrzał na niego z ukosa
Smrodu – pomyślał – nie zniosę
I włożył dwa palce do nosa
Oj, to już nie przelewki
Czuję, że będę chory
I pierdząc strasznie smrodliwie
Począł opuszczać pory
Dotarł wreszcie pod dęby
I gdy już kucnął przy dębie
Zaczął się robić blady
Potem czerwony na gębie
Włosy stanęły mu dęba
Pot oblał czoło i szyję
Mruknął żałośnie do siebie
Nie wiem czy to przeżyję
Zaparł się zbójnik w krzaczorach
Zawył tak, jakby konał
I piardnął najmocniej jak umiał
Skręciwszy wielkiego batona
Huk rozległ się pośród dębów
Kiedy oddawał ten stolec
A fala smrodu i kurzu
Ruszyła przez las Żaholec
Gnała z ogromną siłą
Siejąc w nim spustoszenie
Niszcząc co miała na drodze
I trując wszelkie stworzenie
A kiedy huk wreszcie ucichł
I smród najgorętszy przewiało
Rumcajs przecierać jął oczy
Nie wierząc co tu się stało
Las był dokładnie zniszczony
Drzewa leżały pokotem
A wszystko łącznie ze zbójem
Schlapane gównem jak błotem
Ból przeszył serce zbója
Wszak narozrabiał niemało
Dreszcz przeszedł mu po plecach
Na myśl, że się Hance coś stało
Podciągnął podarte gacie
Potarł rękawem po gębie
I ruszył do Hanki skruszony
Bo serce miał zbój gołębie
Głód mu zaglądał już w oczy
Smród drażnił nozdrza i miechy
Szedł zdruzgotany zbójnik
Szukać w swym domu pociechy
A kiedy Hankę odnalazł
Rzucił się żonie w objęcia
I razem zaraz pognali
Na zamek do Jaśnie Księcia
Zbójnik ów oraz Książę
Żyli od dawna w przyjaźni
Więc nawet go nie pytając
Bez zwłoki poszli do łaźni
Hanka zrzuciła swe łaszki
Rumcajs podarte ubranie
A kiedy już weszli do wody
Zdziwili się niesłychanie
Wydobyć głosu nie mogli
I zapaść pod ziemię się chcieli
Bo nagą książęcą parę
Przed sobą właśnie ujrzeli
To. co się tu wydarzyło
Muszę przemilczeć w bajce
Wspomnę więc tylko krótko
O wielkiej zbójeckiej fajce
Oj, używano jej śmiało
Ochoczo, z fantazją prawie
Na szczęście dzieci nie było
Skończyło się na zabawie
A co się tyczy stolców
Zwracam się teraz do młodych
Gówna się trzeba pozbywać
Lecz tak, by nie niszczyć przyrody
I jeszcze jedno do zbójów
Dumnych i zacietrzewionych
Wychodząc na dłużej z domu
Warto posłuchać żony
Czasy cuchnącej bajki
Minęły już bezpowrotnie
A nadal często się zdarza
Że ktoś nas obsra sromotnie
Wszystko więc co robimy
Róbmy z miłości do ludzi
I pamiętajmy proszę
By zbytnio nie napaskudzić