Prolog;
Tak mnie coś nęka, świerzbi ręka
myśl uporczywa, natrętna, wstrętna
Satyrą zwana!
Więc się zamieniam;
w woźnicy baty lub dyrygenta
***
Na nic się zdadzą farmazony tak całe klapu-klap-klapanie
jak osioł nie ukończy szkoły tak też poetą nie zostanie
trzeba ciut więcej niż paplania nonsensu luźnej stylistyki
by myśl swobodnie puścić w pędzie na cóż slalomy i uniki?!
by myśl swobodnie stapiać w słowo na cóż ją bielmić i wydziwiać
w zawiłych rolad trój składników zawijać, toczyć i wykrzywiać
trzeba panować nad żywiołem na widzi mi się mieć baczenie
nim strofa pierwszym słowem zacznie czuć temat, podmiot i skończenie
inaczej siadaj do rebusów kręć w dopalacze nędzne fajki
dla dziwu, czadu…czy popisu lub opowiadaj z-niby bajki
szastając próżno swymi siły mknąc niczym pociąg rozpędzony
spalając wszystko co po drodze nie bacząc na kolejne stacje
nie warząc celu, mknąc na oślep w kamyk wciąż patrząc co zielony
nie widzisz ilu pasażerów przechlapie weekend lub wakacje
lecz jeśli w rozkład pragniesz trafić i pasażerom czas umilić
kasować bilet o oczy patrząc to wtedy warto się wysilić
zadbać o szczegół i wygodę więc trudu nieco nie zaszkodzi
jak krzyż na drogę, tak koniecznie zbierz częstochowę gdy do Łodzi
…jedziesz po skrzydła, ważkie słowa przeróżne wzory, krój tkaniny
bo milsze w oknach wzór firany od wszędobylskiej pajęczyny
***
Gdy wokół tysiąc gra muzyków a każdy robi to jak zechce
trzeba dobrego dyrygenta – i bata na dodatek jeszcze!
inaczej chór ten się nie zbierze muzyki z tego też nie będzie
jak stado kotów miauczeć sobie każdy z osobna dalej będzie