Droga, którą pójdę

Kiedyś przyrzekłam drzewu pod moim domem,
że będę kimś,
że będę…
marzyć, wierzyć, kochać, śnić, wielbić…
że moja droga będzie inna
inna niż ścieżynka wąska
niż polna dróżka, którą drepcze mój ojciec
niż alejka, którą czołga się moja matka,
że będzie to moja droga.
Będę o nią dbała,
pójdę nią sama, lecz ogromnie silna…
i że dojdę do samego szczytu tej wielkiej góry,
której widzę tylko zarys,
lecz czuję jej bliskość,
że nie zatrzymam się tak jak ONI, u jej podnóża!
Czemu nie szli dalej?!
Nie wiem…
może nie chcieli,
ale jak można nie chcieć SZCZĘŚCIA?
Próbują stawiać kroki,
lecz zaraz upadają…
Matko! Podaj mi swoją dłoń.
Chcę Ci pomóc, dojdziemy tam razem.
Ojcze! Wstań! Oprzyj się o moje ramię…
Nie idą… Nie mogą iść.
Brak im siły…
Widzę tylko ich bezwładne ciała, Które leżą na czarnym, zimnym piasku.
Widzę ich sylwetki zanikające w oddali…
Ich smutek w oczach
i łzy spływające po policzkach
ich ciemne, szare, pozbawione wyrazu twarze.
Ogarnia mnie pustka, żal…
ale przecież ja muszę tam dojść!!!
Obiecałam.
Przyrzekłam drzewu pod moim oknem.