Krzywda

Była niedziela, słonko świeciło
Istna sielanka, ciepło i miło
Powiewał lekki, letni wiaterek
Wprost idealny jak na spacerek

O w pół do ósmej w ową niedzielę
Zaprosił Darek na spacer Elę
Pojechać mieli sobie za miasto
A po powrocie wdepnąć na ciastko

Wsiedli na rower i pojechali
Gdy las pobliski dostrzegli z dali
Darek przyśpieszył ciut na rowerze
By ciuszki Eli wiewały szczerzej

Wietrzyk nieskromnie odkrył jej nóżki
Pod bluzką trzęsły się dwa cycuszki
A Darek pędził jak wiatr po niebie
Zapominając patrzeć przed siebie

Wyrżnęli w drzewo na skraju lasu
Zgięła się rama, skrzywiły koła
Darek narobił przy tym hałasu
Bo wrzeszcząc zaczął pomocy wołać

Ciiicho mój miły… szepnęła Ela
Nie wolno krzyczeć, dziś jest niedziela
Wystraszysz ptaszki, przywołasz ludzi
Usiądź tu przy mnie i przestań nudzić

Darek posłusznie kocyk rozłożył
Posadził Elę, sam się położył
A Ela mocno go przytuliła
I rączką liczko Darka pieściła

Wiesz co, mój miły…szepnęła w uszko

Troszkę mi zmarzło moje serduszko
Drży bardzo mocno więc nie leż obok
Połóż się na mnie i ogrzej sobą

Ela spojrzała mu prosto w oczy
Zbyt skromny jesteś chociaż uroczy
Za bardzo jesteś Darku nieśmiały
Dawno urosłeś, nie jesteś mały

Skrzywdź mnie nareszcie, już na to pora
Będziesz tak leżał tu do wieczora ?

Uniósł się chociaż w sercu miał trwogę
I skrzywdził Elę… złamał jej nogę