Pewnego razu na statek wsiadłem
Nie bez powodu, ani ukradkiem,
chciałem zobaczyć jak świat wygląda:
…tak ukradkiem.
I rozpocząłem swą podróż:
Przez tysiące jezior, oceanów; płynęło się
a i nóż trafiło się nam klika burz.
Jak to na morzu bywa,
czasami sztorm żagiel rozrywa.
Raz w obiektywie lunety pojawiła się łódź
i wnet kapitan na alarm krzyknął,
i dla pewności rumu z piersiówki łykną.
Osiwiały kapitan nie dowierzał
iż piracki statek w ich kierunku zmierzał.
Każdy za broń chwyta,
z przerażeniem wzrok swój
na trupio czarną flagę wbija,
-już ze śmiercią się wita.
-za chwile rozpocznie się B I T W A!!!
Do abordażu! – Wrzeszczy spieniony kapitan,
i chwyta za rapier niczym szatan.
Walka na dobre rozbrzmiewa.
Każdy ze skrzyżowanych mieczy
Zajadle pieśń śmierci śpiewa.
Krew wroga się przelewa
A niewinna morze zalewa.
Lecz piraci naszej potęgi nieznani,
Cóż… nawet w setkę rady nie dali.
I na dodatek mapę ze skarbem
Żeśmy im odebrali.
Wszak innego wyjścia nie mieli,
Kapitulacja lub śmierć, wybór tu nic nie zmieni.
Po nocach siedmiu i dniach tudzież,
dopływamy do wyspy gdzie piraci skarb zakopali
Nie czekając ani chwili wszyscy
za łopaty chwycili�??
Co za radość; ze skrzynią biegnie ktoś
Ahh, to nasz niezwyciężony kapitan,
on se nie da w kość.
Ucieszeni wracamy do domu,
�??to już koniec�??
Może kiedyś znów rejs w nieznane wypłyniemy�??