Był dzień deszczowy, pochmurny
Ubrana w płaszcz dość obskurny
Stała dumnie na szczycie gór
Mroczna dama utkana z chmur
.
Twarz otoczona woalem
Włosów ze śniegu utkanym
A spod kaptura błyszczały
Siwe oczy jak kryształy
.
Zstąpiła na ziemie z gór
Mroczna dama utkana z chmur
Za nią wszystko usychało
Ostatnie tchnienie wydało
.
Usiadła na rozstaju dróg
Wtem słychać było koński chód
Na horyzoncie jeździec był
Też pod kapturem twarz swą krył
.
Przed damą przystał, nań zerkał
I odsłaniając twarz badał
– Witaj pani. Czemuś sama?
Czemuż w lesie siedzi dama?
.
Wtem go ogarnęła trwoga
Nastała chwila złowroga
Powietrza nie ma jego pierś
Bo spostrzegł, że przed nim jest śmierć
.
Wstała dama, białą ręką
Sprawiła by przed nią klęknął
I tylko zobaczył cienie
I oddał ostatnie tchnienie
.
Choć umarł młodzian, wciąż żyje
W mrokach lasu się kryje
To o nim mówią najstarsi
Że stał się sługą śmierci