wzbijając tumany wiatru
na warstwach minut i godzin
poskładanych w mijające
utracone pomniki
odchodzę
pozostawiając słaby uśmiech
mijając skute lodem twarze
szepcąc przekleństwa w świętą ciszę
przychodzę
gasząc płomienie świec dłonią
zapalając cienie i kadzidła